Jeden z cudów natury USA. Kanion Antylopy przez niektórych nazywany także Kanionem Korkociągu znajduje się na terenie i pod rządami Indian Nawaho w Arizonie. Indianie słono liczą sobie za wejście do kanionu co wg mnie nie jest adekwatne do tego co się zobaczy. Kanion rozsławiony jest przez fotografików- cóż fotoshop i inne programy potrafią zrobić z tego cudo- rzeczywistość niestety jest mniej spektakularna. Przewodnik, który mnie oprowadzał pokazywał zdjęcia na telefonie rzekomo zrobione w kanionie o poranku, gdy pierwsze promienie słońca dostają się tu przez szczeliny- niestety obraz niedostępny dla turystów bo o poranku jest on zamknięty dla zwiedzających. To bajkowe miejsce zawsze chciałem zobaczyć i choć zupełnie było nie po drodze naszej trasy ja uwziąłem się na jego odwiedzenie. Trudno tu trafić bo Indianie o znaki nie zadbali (choć pieniądze bardzo by chcieli zarabiać), GPS nie wskazuje miejsca. Prowizoryczne budynki stanowią główne centrum turystyczne- są tu niewielkie toalety i oczywiście kasy z biletami wstępu. Drogo!
Kanion Antylopy jest kanionem szczelinowym powstałym w wyniku wymywania piaskowca przez silny nurt wody po nagłych obfitych opadach deszczu. Dziś również zdarzają się ulewy, które doprowadzają do zalania dosłownie w kilka minut kanionu- w 2011 roku w wyniku takiej ulewy życie straciło 11 turystów. No i na nasze szczęście właśnie z takim zjawiskiem- choć bez ofiar śmiertelnych mieliśmy szczęście się zmierzyć. Tego dnia było bardzo gorąco i sucho choć w oddali kłębiły się chmury burzowe. Indianie jednak twierdzili, że przejdą obok i wszystko będzie ok.- jak bardzo się mylili. Wchodząc do kanionu metalowymi schodami od razu pojawiły się na naszych oczach piękne pozawijane formacje skalne. Idąc wąskimi korytarzami niejednokrotnie trzeba było się nagimnastykować a to wciągając brzuch a to pełznąc na kolanach aby się przedostać dalej. Promienie słoneczne wpadały szczelinami i oświetlały korytarze, choć nie tak spektakularnie jak na fotkach w albumach. Niestety naszą wędrówkę pokrzyżował nagła ulewa. Woda burzowa a właściwie błoto zaczęło spływać jak wodospad do kanionu w którym się znajdowaliśmy. Początkowo każdy z nas starał się schować gdzieś pod „zadaszeniem” formacji skalnych. Woda przybierała i już po kilku minutach staliśmy butami w coraz to wyżej podnoszącym się poziomie wody, która nie wsiąkała w podłoże. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie spanikowany chiński turysta, który ze swoją rozpłakaną już rodziną taranował wszystkich turystów popychając ich i głośno się wydzierając, że zginiemy! Niektórym to się udzieliło i też za nim zaczęli panikować udając się do najbliższego możliwego wyjścia. Wyjście było tylko jedno w dodatku bardzo wąskie, śliskie i po mokrej metalowej drabinie- co się tam działo! Zostałem wypchnięty za „cztery litery” przez ludzi wspinających się za mną na powierzchnię- cały zalany błotem. Błoto miałem w całych butach a nawet w majtkach. Trzeba było się przebrać ale Indianie o prysznice, miejsca do przebrania już nie zadbali i choć przeszliśmy tylko połowę kanionu o zwrocie pieniędzy nawet nie było mowy! Nawet nie wiecie jak bardzo byłem na to wszystko wściekły! Przebraliśmy się jak większość za samochodem- dobrze, że mieliśmy wodę w butelkach i ręczniki …no i można było podglądać przebierające się dziewczyny.
Dziś się z tego śmieję i cieszy mnie fakt, że doświadczyłem czegoś takiego co większości turystów nigdy tu nie doświadczy. Tego dnia kolejnym celem naszej podróży był już tylko hotel gdzie wszystkie ciuchu oddaliśmy do pralni. Niestety mojej koszulki nie udało się już przywrócić do pierwotnego stanu- pozostała w koszu na śmieci w Arizonie!