Nawoływania muezzina do porannej modlitwy z wieży minaretu meczetu Al. Hussein bin Ali w Aqabie zerwały mnie na równe nogi jeszcze przed dzwonkiem budzika. Ten dzień był dla mnie szczególny- bo to w końcu dzień moich imienin- 19 stycznia! Ten dzień postanowiłem spędzić w wyjątkowym miejscu- w nabetyjskiej Petrze. Po śniadaniu z zakupionej dzień wcześniej czakczuky- taką odmianą arabskiej jajecznicy z papryką, cebulą, ziemniakami, udałem się na dworzec autobusowy gdzie o 7.00 miał odjeżdżać autobus rejsowy do Pertry (godzinę odjazdu sprawdziłem dokładnie na planie odjazdów dzień wcześniej). Miałem dużo czasu- ponad 20 minut na autobus więc usiadłem sobie na ławeczce. Bardzo szybko otoczyli mnie taksówkarze z propozycją podwiezienia mnie. Pytali gdzie chcę pojechać i jak usłyszeli, że do Petry to niemal każdy chciał mnie z marszu wsadzić do swojej taksówki (dla nich taka podróż to pewny, duży zysk)- nawet się trzech kłóciło, który ma pierwszeństwo. Ja jednak na ile umiałem oznajmiłem im, że czekam na autobus i z ich usług niestety nie skorzystam. Nie wiem co ich tak bawiło, bo na moje słowa śmiali się bardzo a jeden mi powiedział, że będę czekał na tej ławeczce bardzo długo. Godzina odjazdu mojego autobusu minęła, minęły kolejne 10 minut i kolejne 10 minut a ja sam tkwiłem na przystanku i ani autobusu ani choćby malutkiego busika- nic! Zacząłem rozpytywać przechodzących młodych arabów ale żaden nie umiał mi powiedzieć czy może zmieniono rozkład czy może ten autobus jeździ tylko w wybrane dni? Tak bardzo mi zależało, żeby ten dzień spędzić w Petrze. Minęła już na moim zegarku 8.00 i uznałem, że trzeba zapytać taksówkarzy ile będzie kosztować taki kurs… choć przez głowę przechodziły mi myśli- a jak ja stamtąd wrócę? Kurcze- jechać czy nie jechać ale darować sobie taką atrakcję? No to nie w moim tonie! Niestety na wydatek 250 dolców na wycieczkę z miejscowego biura podróży do Petry niestety stać mnie nie było. Kwota 50 dolarów za taksówkę była już bardziej do przyjęcia przeze mnie ale to i tak dla mnie było za drogo. Zdecydowałem się spróbować złapać stopa przy wylotówce na Amman, przecież nikt mnie nie zgwałci a raczej mizerie wyglądam, żeby mnie wziął ktoś na okup. Kiedy nieco oddaliłem się do przystanku podleciał do mnie jeden z taksówkarzy, nieco starszy gość, który zaproponował mi, że podwiezie mnie do Petry za 30 dolców- o i ta kwota była dla mnie już do zaakceptowania. Poprosił tylko, żebym przeszedł nieco dalej i on pode mnie podjedzie, bo nie chce mieć nieprzyjemności z kolegami z branży. Tak więc po kilku minutach siedziałem w taksówce dopytując raz jeszcze i mając w pamięci podobne sytuacje, na kartce pisałem kwotę za przejazd z prośbą o potwierdzenie. Yes, Yes- krzyczał arab i dodał, że jeśli chce to on na mnie zaczeka i mnie zabierze z powrotem do Aqaby. Z ciekawości zapytałem ile by miała ta jego usługa kosztować, bo ja parę godzin chciałbym po Petrze pochodzić- stwierdził że 50 dolców. Napisałem mu na kartce 50 i zapytałem czy ta kwota jest za całość tj. za ten przejazd i za powrót i oczywiście jego czekanie- odparł, że tak bo on tam na miejscu ma rodzinę i do nich pójdzie a tak to by musiał wracać sam do miasta. Zgodziłem się zatem i umówiliśmy się wstępnie za 5 godzin na postoju. Nie bardzo jednak zgadzała mi się jego godzina bo ja na zegarku miałem 11.00 a on twierdził, że spotkamy się o 17 (ja twierdziłem, że o 16.00) no to mi odparł, że dobrze to on za 4 godziny będzie. Dziwne pomyślałem. W końcu dotarliśmy do Petry! Szybko kupiłem bilet i nie tracąc czasu szybciutko wszedłem na szlak- wąwóz As Sik, jedyna droga prowadząca do tego wspaniałego miejsca (jedyna droga wg przewodników- bo płatna, bo jak później się okazało nie jedyna i w dodatku niektóre zupełnie bezpłatne!) Na końcówce wąwozu, który coraz bardziej się zwężał i zwężał ukazała się bryła najwspanialszej, reklamowej wizytówki Petry- Al Chazana czyli Skarbca wykutego prawdopodobnie w I lub II w. n.e. Z zewnątrz robi duże wrażenie, wiec bardzo chciałem zobaczyć wnętrze tej budowli i…. zupełnie mnie zamurowało, bo wnętrza nie było! Okazuje się, że większość pięknych budowli to tylko misternie wykute w kamieniu elewacje zaś wnętrza to jednie małe wydrążone groty bez żadnych zdobień. Niektóre z nich były zamieszkałe, niektóre służyły jako grobowce. Nabatejczycy pierwotnie byli ludem koczowniczym i nie bardzo znali się na budowlance wszak mieszkali w namiotach. Z czasem jednak nomadzi zaczęli dostrzegać pozytywne aspekty doliny Petry i postanowi ją osiedlić. Namioty zastąpili jaskiniami, które były bardziej odporne na warunki atmosferyczne- na silne podmuchy wiatru, nie przeciekły tak bardzo jak namioty a w okresie gorącego lata dawały cień i chłód. Przez dolinę prowadziła droga, która z czasem stała się ważnym szklakiem handlowym dzięki czemu Petra się szybko bogaciła. Powstał nawet wodociąg wzorowany na rzymskim systemie.
Przechodząc dalej mijałem kolejne piękne budowle: Pałac Córki Faraona czy królewskie grobowce: „Grobowiec Urny”, „Grobowiec Jedwabny”, „Grobowiec Koryncki” i monumentalny „Grobowiec Pałacowy”, „Grobowiec Sekstusa Florentinusa (namiestnika rzymskiego) (nie znaleziono w nich jednakże żadnych szczątków). W końcu dotarłem do amfiteatru również wykutego w skale, który mógł jednocześnie pomieścić nawet 10 tys ludzi- do dziś odbywają się tu koncerty. Udałem się także dalej wąską dróżką często zmieniającą się w schody po której wychodziły osiołki do pięknego klasztoru Ad Deir. Tu spotkała mnie niespodzianka- na straganie przed klasztorem w sprzedaży była woda mineralna: Cisowianka i Staropolanka- Nasze, Polskie! Nie żałowałem 4 dolarów na ich zakup! Toast imieninowy został wzniesiony polską wodą na tej muzułmańskiej ziemi!
Tak dobrze mi się chodziło po Petrze, że nie zwróciłem uwagi na mijający czas. Kiedy zobaczyłem na zegarek uświadomiłem sobie, że mam 30 minut do odjazdu mojej taksówki więc pędem leciałem na parking. Niestety nieco się spóźniłem tj 10 minut i mojej taksówki nigdzie nie było. Tak się z arabem umawiać! Dobrze, że zapłaciłem mu tylko za kurs z ta stronę! Uznałem, że trzeba poszukać innego środka lokomocji by na noc powrócić do Aqaby- czym wcześniej tym lepiej. Chodzę po miasteczku ale żywej duszy nie widać; gorąco bardzo. No cóż, może jak się ściemni to coś znajdę. Usiadłem na murku rozgrzanym do czerwoności, bo nigdzie nawet nie było drzewka by się schronić. Po 5 minutach mój szofer podjeżdża i mówi mi, że on już był ale wiedział, że się nie wyrobie na 17. Dziwne bo ja mam 16.30 więc jak się nie wyrobiłem?! Dopiero wtedy wyszło, że drugi dzień mojego pobytu w Jordanii żyje w czasowej nieświadomości, że różnica czasu pomiędzy Izraelem skąd przybyłem a Jordanią w której jestem wynosi 1 godzinę- czyli u nich była już 17.30! To stąd brak ludzi na przystanku w Aqabie , brak autobusu bo po prostu on już odjechał a ja tkwiłem w zaparte czekając na niego! W drodze powrotnej zapytałem mojego kierowcę jak się dostać do Wadi Rum, którą miałem w planach odwiedzić następnego dnia i pozostać tam 2 dni. Koszt takiej wyprawy z biurem podróży to znów okolice 300 dolarów, więc na własną rękę chciałem sobie to zorganizować. Okazało się, że mój kierowca ma rodzinę w Wadi Rum i chętnie mnie do nich zawiezie- jeep safari po pustyni, lunch, obiadokolacja, nocleg, śniadanie i jego jazda w jedną i drugą stronę- wszystko za 130 dolców- nawet się nie zastanawiałem tylko pytałem o której godzinie starujemy. Ale o moim pobycie w Wadi Rum napisze już w kolejnej relacji)