Od dziecka marzyła mi się podróż na wyspy Pacyfiku. Kiedy oglądałem film Cast Away (Poza Światem) z Tomem Hanksem który nagrywany był na Monuriki, jednej z wyspy Fidżi nie myślałem że parę lat po premierze uda mi się wylądować na tym rajskim archipelagu. Fidzi upodobali sobie przede wszystkim nowożeńcy. Nie brakuje tu również seniorów wygrzewających swoje ciała na śnieżnobiałych plażach. Zdecydowanie rzadziej pojawiają się tu grupki towarzyskie z Australii a już z pewnością Fidżi nie jest miejscem dla takich singli jak ja- chyba, że tych ledwo po zakończeniu związku chcących naładować swoje akumulatory na nową znajomość. Ja przyleciałem tu z ciekawości- czy rzeczywiście wyspy Pacyfiku są tak fascynujące, że każdy Europejczyk marzy by choć raz w życiu zanurzyć swoje ciało w ciepłych wodach Pacyfiku? Przekonajmy się!
Lecąc samolotem z Honiary z Wysp Salomona do Nadii gdzie zlokalizowane jest największe lotnisko archipelagu na największej wyspie Fidżij – Viti Levuw udało mi się po raz pierwszy w życiu przekroczyć południk 180 stopni czyli południk zmiany daty o czy powiadomił nas sam pilot samolotu. Wylądowałem późnym wieczorem na niewielkim lotnisku gdzie wynająłem samochód. Niestety nie doczytałem wcześniej, że ruch na Fidzi jest lewostronny i jak zobaczyłem samochód z kierownicą po drugiej stronie niż u nas nieco zamarłem. Cały czas powtarzałem sobie- jedź tak jakbyś jechał pod prąd i niestety kiedy wsiadłem do samochodu strach mnie sparaliżował do tego stopnia, że myślałem o rezygnacji z wynajmu. Dobrze, że samochód miał automatyczną skrzynię biegów bo tak nie wiem czy bym sobie poradził ze zmiana biegów lewą ręką. Musiałem wyjechać z lotniska i dojechać w już ciemną noc do mojego zarezerwowanego wcześniej hotelu, który był zlokalizowany dokładnie po drugiej stronie lotniska. Wykupiłem również na miejscu kartę SIM która dała mi możliwość lokalizacji mojego hotelu na gps. Wydawało mi się że hotel ów będzie położony gdzieś przy plaży na zupełnie dzikim terenie ale moje oczekiwania niestety się nie potwierdziły. Miejsce do którego zmierzałem usiane było różnymi blokami w których mieszkali zwykli mieszkańcy wyspy. Mój GPS Doprowadził mnie do czteropiętrowego bloku i zakończył nawigację No byłem bardzo zdziwiony bo nie tak wyobrażam sobie to miejsce. Na szczęście okazało się że mój niewielki hotel zarezerwowany na booking znajdował się z tyłu za tym paskudnym gmachem. Nie było tam żadnej recepcji a na blacie czekała na mnie kartka z moim imieniem i nazwiskiem i kluczykami do mojego pokoju. Sam musiałem odszukać sobie swój pokój co wcale takie łatwe nie było dlatego że mój hotel stanowił coś a la labirynt . Niestety nie było nikogo kogo mógłbym się zapytać o jego lokalizację. W końcu udało się . Prawie na plaży w jednym z budynków znalazłem na drzwiach numer mojego pokoju. Klucze do zamka pasowały. Pokój urządzony był skromnie ale najważniejsze, że z wielkim bardzo wygodnym łożem i dużą łazienką z prysznicem. Niestety w hotelu nie było nic do jedzenia dlatego wsiadłem raz jeszcze w samochód i ciemnymi drogami pojechałem w kierunku miasta. Było już około 2 w nocy ale udało mi się w maleńkim sklepiku zarządzanym przez hindusa kupić jeszcze banany i Seven Days do tego wodę mineralną i to stanowiło moją kolację tego wieczoru. Rano wstałam bardzo wcześnie dlatego, że moje plany na ten dzień zakładały wycieczkę do środka wyspy do jednej ze wiosek wśród pól ananasów. Śniadanie wydawano dopiero od 8:00 więc po skąpej kolacji mój żołądek domagał się tego śniadania musiałam zatem zaczekać. Jajecznicę i parówki zjadłem pod palmą schodzącą prosto do wód Pacyfiku i po wypiciu porannej kawy w hamaku – fotkę od razu wrzuciłem na fb – już koło 10:00 wyjechałem na odkrywanie wyspy. Jak całkiem inaczej, piękniej wyglądała ta trasa w ciągu dnia niż kiedy widziałem ją wczorajszej nocy. Nawet obleśny gmach bloku wśród palm wydawał się pałacem.
Do wiosek w centrum wyspy zlokalizowanych u podnóża czynnego wulkanu Tomanivi prowadzą dwie drogi- jedna z północy a druga z południa. Ja zdecydowałem się pokonać drogę z okolic Suvy czyli z południa. Bardzo zależało mi na dojeździe do wioski Navala gdyż właśnie tam zachowała się tradycyjna architektura domów strzechom krytych zwanych „Bure”. Wieś stanowi tak naprawdę osadę trzech osobnych wiosek – w sumie zachowało się tu około 200 domów. Wszystko to w górskiej scenerii z ogromną ilością kwiatów które akurat o tej porze bardzo mocno kwitły. Początkowo jechałem główną drogą gdzieniegdzie spotykając swobodnie spacerujące konie lub kozy ale potem wjechałem w górską część. Drogi na Fidżi są bardzo dobrej jakości i jechało mi się bardzo dobrze.Jednak po około 20 km od zjazdu z głównej drogi asfaltowa droga skończyła się i zaczęła się zwykła utwardzona z ogromną ilością dziur, które wypełnione były wodą opadową. Mój samochód miał niskie podwozie więc bardzo mocno namanewrowałem się kierownicą aby te dziury ominąć. Co jakiś czas analizowałem swoją drogę i czas przejazdu bo do samej wioski było jeszcze bardzo daleko a ja posuwałem się do przodu zaledwie 20km/h i obawiam się że jeżeli nawet do niej dotrę to będzie już bardzo późno a musiałem przecież również z niej wrócić do hotelu a po takich dziurach i drewnianych mostkach jedynie z dwiema kłodami na koła trudno by było w nocy. No ale Nadzieja umiera ostatnia. Byłem prawie tuż tuż- 10 km od wioski gdy okazało się, że most na jednej z rzek niestety został oberwany i nie było szans nawet przez sama rzekę przejechać a już na pewno nie takim zwykłym samochodem jak mój. Nie ukrywam że się o mało nie popłakałem. Kilku mężczyzn z wioski proponował mi przejazd inną drogą ale jak mówili trudną bo wyboistą, błotnistą i gdzieniegdzie bardzo stromą. Postanowiłem jednak przełknąć gorycz i będąc tak blisko nie zdecydowałam się ani na dalszą jazdę ani na pieszą wędrówkę do wioski i pozostawienie samochodu na obcym terenie. Postanowiłem zawrócić. Dziś wiem, że była to bardzo dobra decyzja której absolutnie nie żałuję. Potem dowiedziałam się od znajomych że do wioski tej masowo zwożeni są turyści którzy oglądają wspomniane chaty, poletka stałych mieszkańców za co oni żądają dość dużych pieniędzy za zwiedzanie. Okazało się że wioska ta jest typowo komercyjna. Kiedy zjechałem już prawie na wybrzeże zatrzymało mnie dwójka rosłych ponad 100 kg mężczyzn ubranych w kolorowe bula shirt, oraz w spódnice, tzw. sulu. Prosili mnie abym ich podrzucił do miejscowego kościoła oddalonego o około 7km. 0czywiście zabrałem ich i razem wjechaliśmy do niewielkiej wioski o nazwie . Panowie podziękowali mnie za podwózkę i ruszyli w głąb wioski. Soro już tu byłem to postanowiłem również przejść się po tej wiosce i przy okazji zanurzyć się w ciepłych wodach Pacyfiku bo plaża była 10 metrów dalej.. Kiedy doszedłem do plaży i pięknie schodzących prawie do lustra wody palm okazało się że plaża jest bardzo brudna i nie ma nawet miejsca żeby rozłożyć koc. Było bardzo dużo zużytych skorup kokosów ale to akurat mi bardzo nie przeszkadzało natomiast wśród nich na uwagę zwracała ogromna ilość plastikowych butelek, toreb foliowych i zużytych środków higienicznych. Również w wodzie pływały te plastikowe rzeczy a wśród tego wszystkiego kąpieli zażywali mali mieszkańcy wioski. Oczywiście zawróciłem dużą ich uwagę i wołali abym wszedł do nich do wody
Ja jednak postanowiłem pójść dalej wzdłuż plaży podglądając co jakiś czas domowników, którzy szykowali się na nabożeństwo. Wkońcu znalazłem już za wioską mały kawałek czystej plaży na której mogłem w końcu trochę odpocząć. Kiedy zażywam kąpieli usłyszałem głośne dzwony kościelne. Postanowiłem wybrać się do tej świątyni i podglądnąć jak ludzie uczestniczą w nabożeństwie. Kiedy wszedłem do świątyni okazało się że jest to świątynia Baptystów a oni kiedy mnie ujrzeli bardzo szybko do mnie podeszli; zapytali skąd jestem i zaproponowali abym przeczytał fragment Pisma Świętego w czasie nabożeństwa. Mówiłem im, że nie znam za bardzo Języka angielskiego ale wciąż nalegali. Postanowiłem że swoim łamanym angielskim przeczytam to czytanie i pozostałem na nabożeństwie. Muszę wam powiedzieć że byłem bardzo zdenerwowany bo nie chciałem się ośmieszyć. Ale okazało się że mój angielskim przynajmniej w czytaniu nie wypada jeszcze tak źle. Po powrocie do Polski odszukałem ten fragment który czytałem było to czytanie z Dziejów Apostoloslskich o Nawróceniu św Pawła. Po zakończeniu nabożeństwa, które trwało niespełna godzinę a na którym prawie wszyscy głośno śpiewali i tańczyli nastąpił poczęstunek. Właściwie to nie pamiętam już nawet jak nazywały się ciastka które spróbowałem ale były bardzo mocno nasączone cukrem. Spróbowałem też lokalnego napoju z tapioki czyli z maczki maniokowej Bubble tea. Takiej gościnności na pewno nie doznałbym jadąc do Navali. Czas gnał do przodu i słońce chowało się w coraz bardziej za horyzontem a o tym tu trzeba pamiętać bo po 18 Słońce szybko chowa się z horyzontem. Do hotelu wróciłem znów ciemną nocą.
Następnego dnia udałem się do jednego z najlepszych resortów na Fidżi w Werwic Resort. Obawiam się że nie mając rezerwacji w hotelu absolutnie nie uda mi się pokonać strzeżonej bramy. Moja przyjaciółka Kasia która w tych rejonach była już kilkukrotnie powiedziała mi że tak naprawdę do głównych resortów brama podnosi się już na sam widok białego człowieka. I rzeczywiście tak było. Kiedy zbliżałem się do ośrodka strażnicy zaobserwowali nie tylko że białego człowieka ale jeszcze jadącego samochodem z wypożyczalni i od razu podnieśli szlaban i jeszcze mi przy tym po machali. Tuż za mną do resortu dojeżdżał Chińczyk i niestety szlaban przed jego samochodem został opuszczony i z daleka w lusterku widziałem jak strażnicy dopytywali go o cel wjazdu. Zaparkowałem na parkingu przed hotelem, który wyglądał imponującą- od razu widać, że nie na moja kieszeń. Przeszedłem przez hol kłaniając się obsłudze z recepcji oczywiście ze wzajemnością i powędrowałem prosto na bielusieńką plażę. Miałam wrażenie że ów piasek był dosłownie przesiany przez sitko bo był jak mąka. Kilka leżaków było wolnych więc nie pytając się nikogo zająłem jeden z nich. Dziwnie to raczej wyglądało bo każdy kto tu przychodził był odziany w biały hotelowy szlafrok a ja zacząłem dopiero na plaży zrzucać z siebie t-shert czy szorty – choć zawczasu jeszcze w własnym hotelu włożyłem kąpielówki. Woda była bardzo spokojna i ciepła jakbym wszedł do wanny z przygotowaną specjalnie dla mnie kąpielą. Podpływały małe kolorowe rybki. Czasem w takich chwilach robi mi się trochę przykro, że nie mogę sobie pozwolić zawsze na taki luksus ale jak mówią ” jak dają to brać trzeba” więc skoro mnie wypuścili i nie pytają kim jestem to korzystam do woli. Ku mojemu zaskoczeniu leżąc w cieniu palmy kelnerka podeszła do mnie i zapytała czego się napiję… wyszło na to, że wszyscy mieli tu all exclusive i choć jeszcze o tym nie wiedziałem poprosiłem o sok pomarańczowy, który dostałem w szklance ozdobioną kwiatem hibiskusa. Wypiłem, popływałem i zgłodniałem ale nie byłem już tak perfidny, żeby prosić jeszcze o jedzenie dlatego w kąpielówkach, t-shirt, owinięty ręcznikiem niczym sukienką Sulu pomaszerowałem wzdłuż plaży do pobliskiej wioski gdzie w przydrożnym barze na liściu bananowca skonsumowałem Lovo- potrawę z wieprzowiny z dodtatkiem warzyw, pieczoną na rozgrzanych kamieniach wewnątrz ziemi- to dość popularne tu danie. Najedzony wróciłem wzdłuż plaży do Resortu i znów kłaniając się nisko personelowi w recepcji powróciłem do samochodu i pomachawszy strażnikowi na bramce odpuściłem teren hotelu.
Wracając do Nadi znów po drodze kilka osób zatrzymywało mnie na stopa a, że na miłych wyglądali to co jednych zostawiłem to kolejnych zbierałem. Większość z nich wracała po pracy w hotelach do swoich wiejskich domków. Każdy zadawał mi te same pytania: skąd jestem, gdzie mieszkam, czy mam żonę. Nie wiem czy tak jest tam zawsze i czy to ich sposób podziękowania ale każdy z nich żegnając się mówił że się będzie za mnie modlił dodając tradycyjnie bulla bulla!
Na Fidzi tubylcy byli zachwyceni moimi tatuażami- dopytywali co one oznaczają a ja jak umiałem tak im odpowiadałem, że są mojego projektu ale nic nie oznaczają- nie mogli tego zrozumieć, bo dla nich „tatu” to nie tyle ozdoba ciała to coś w rodzaju amuletu chroniącego ich ciało przed złymi mocami. Kilku mężczyzn pokazywało mi na swoich ramionach pięknie wytatuowane wzory polinezyjskie i nie ukrywam, że nadal marzę o takich na moim ciele.
Wieczorami w moim hotelu gromadziła się grupka miejscowych chłopaków i przygotowywali tradycyjny napar o narkotycznym działaniu Kava. Chciałem spróbować tego napoju i zapytałem o możliwość dołączenia się do mnich. Kava to specjalny napój który przyrządza się według tradycyjnej receptury i kultywowanego sposobu. Kava powstaje z mielonego na mączkę korzenia pieprzu metystynowego, który zalewa się wodą w specjalnym naczyniu zwanym Tanoa – takiej misce zrobionej z drzewa palmy. Powstaje taka brunatna ciecz. Chłopaki zaprosili mnie bym usiadł na jednym z krzeseł, które ustawione były zgodnie z tradycją dokoła stołu z miską pełną Kavy. Kavę mistrz ceremonii podaje kolejnym uczestnikom w skorupie z wydrążonego kokosa. Przed wypiciem należy zaklaskać; podobnie po wypiciu napoju i zawołać tradycyjnie Bula! I tak w kółko aż w misce zabraknie napoju. Wszystko to odbywa się bez pośpiechu w iście rytualnej formie przy dźwiękach ukulele i romantycznych śpiewach chłopaków.