Ten raj tropikalny postanowiłem pozostawić sobie w planach podróżniczych na starość, kiedy mimo , taką mam nadzieję- umysł by chciał nadal a ciało nie pozwoli na odkrywanie nowego. I sam w zaciszu domowym zastanawiałem się, kiedy zakupiłem bilet na Malediwy czy oby to nie nadszedł czas na spowolnienie? Przesądzając kwiatka w sali lekcyjnej jeden z uczniów zadał mi dość szydercze pytanie: Czy Pan zaczął się już przyzwyczajać?- do czego zapytałem? Do ziemi proszę pana- usłyszałem… taka ta dzisiejsza młodzież, bezpośrednia i bezczelna! No ale cóż latka lecą, włosów na głowie nie dość, że mało to jeszcze siwe… sypie się człowiek. Jednak cena biletu na Malediwy była tak atrakcyjna (zaledwie 240 zł za lot w jedną stronę z Kuala Lumpur do Male), że grzechem, w moim przypadku jeszcze młodości, byłoby nie skorzystać! Tak więc po 5h locie wysiadłem na niewielkim lotnisku na którym odpoczywały od lotów samoloty przeróżnych międzynarodowych linii lotniczych. Z lotniska do stolicy Male najłatwiej przedostać się promo-łodzią z której skorzystałem. Wiedziałem, że Male- stolica Malediwów jest bardzo zatłoczonym miastem zarówno w budynki jak i ludzi ale nie spodziewałem się, że aż tak. Uliczki wąskie, ludzi jak na krakowskiej Floriańskiej, skuterów, motorów, samochodów pelniuteńko! Jak ktoś przylatuje tu pierwszy raz i w jego głowie widnieją mu foteczki z folderów biur podróży z wysepkami, palmami, białymi plażami i domkami na palach to musi szybko przeżyć atak serca! Male to zaprzeczenie rajskich Malediwów. Wiedziałem o tym od początku i dlatego już wcześniej zadbałem by mój pobyt tutaj był w miejscu zbliżonym do raju. Najwięcej turystów, szczególnie tych niskobudżetowych zatrzymuje się na dwóch wyspach: Hulhumale lub Maafushi , głownie ze względu na dobra infrastrukturę turystyczną w tym nocne lokale i przystępne ceny hoteli. Ja chciałem na Malediwach dwóch rzeczy: białych czystych plaż z palmami dotykającym wód Oceanu Indyjskiego i sielskiego życia tubylców. Znalazłem to wszystko na Guraidhoo leżącej w archipelagu Kaafu. Nie interesowały mnie kurorty na zamkniętych wyspach, gdzie wszystko od A do Z zaplanowane jest dla turysty, szczególnie tego z zasobnym portfelem, tylko zwykłe, codzienne życie na tym skrawku Ziemi.
Jeśli ktoś nie wie co to Malediwy to wyjaśniam, że to państwo leżące na zachód od Indii na Oceanie Indyjskim. W sumie można doliczyć się tu 1200 wysepek (z czego zalewie 220 jest zamieszkałych) zgrupowanych w 26 atolach. Jakby połączyć cały ląd Malediwów to jego powierzchnia byłaby równa powierzchni Krakowa. Wszystkich stałych mieszkańców jest około 300 tysięcy. Klimat równikowy wybitnie wilgotny o dużych opadach i temperaturze nie spadającej w ciągu całego roku poniżej 25 stopni. Główne wyznanie- Islam, stąd nie zdziwcie się, alkoholu pod jakiekolwiek postacią tu nie znajdziecie- chyba, że w zamkniętych hotelowych resortach.
Z mariny w Male szybką łodzią w dwie godziny z dwoma przystankami na innych wysepkach dotarłem na Guraidhoo gdzie w sennym porcie czekał na mnie młody chłopak z wózkiem by zabrać mnie do mojego, wcześniej na bookingu zarezerwowanego hoteliku. Na wyspę dotarłem przed północą i od razu uderzyła mnie totalna cisza, jedynie szum fal oceanu i liści palm odbijał się od białych ścian niskich domków. Wąską utwardzoną ale nie asfaltową uliczką dotarliśmy do miejsca w którym spędziłem 3 dni- ktoś powie: króciutko, ale wystarczająco dużo na poznanie wysepki o rozmiarach 1×0,5 km. Hotelik był 2 piętrowy z klimatyzacją, ciepłą wodą i śniadaniem w cenie. Na wsypie nieopodal znajdował się meczet, była też szkoła z boiskiem, był szpital, komisariat policji, więzienie i cmentarz. Było też wysypisko starych gratów w tym starych łodzi czy samochodu, których na wyspie już nie ma. Wzdłuż głównej bezimiennej uliczki szczególnie bliżej mariny usytuowały się sklepiki oferujące głównie żywność dla miejscowych ale znalazło się też kilka z pamiątkami dla turystów gdzie ceny można było, jak to w kraju islamskim, negocjować. Wieczorami na uliczkach przesiadywali miejscowi oglądając na zawieszonych na ścianach domów telewizorach seriale czy rozgrywki piłkarskie- co ciekawego nie widziałem, żeby ktoś kłócił się o pilota. W przydomowych ogródkach w plastikowych doniczkach po wodzie mineralnej ludzie uprawiają bataty i jam. Z metalowych prętów miejscowy spawacz wyczarował wiszące, bujane siedliska- wystarczy narzucić poduszkę i mamy wygodne leżakowanie. Życie w ciągu dnia wygląda na Guraidhioo sielsko-anielsko. Kobiety w domach gotują obiadki, dzieciaki w szkole, mężczyźni na łodziach zarzucają sieci. Turystów bardzo niewielu o tej porze tu dociera. W dniu mojego wyjazdu przyjechała dwójka nowożeńców z Polski, ale udało mi się z nimi zamienić raptem 2 zdania bo spieszyłem się na łódź powrotną. Wieczorem główna ulica rozświetlona jest niewielkimi solarnymi lampami a na wyspowym „stadionie” chłopaki rozgrywają mecz. Młodzi mężczyźni – sami, bez kobiet- podążają na niewielką wysepkę połączoną drewniana kładką na bezludną Picnic Island na którą i ja powędrowałem z ciekawości. Myślałem, że zostanę przegoniony ale nic z tych rzeczy- nawet mnie zaproszono do degustacji tego co na Malediwach surowo zabronione czy miejscowego bimbru. Mocny, tak z temperatura 70 chyba była, że aż powietrza złapać nie mogłem. Jak mi się dobrze wtedy wracało do hotelu- żarcik oczywiście. W błękitnej lagunie kobieta odziana w czador- bo nie wolno jej go bez zgody męża ściągać, zanurzona po pas w wodzie sitem próbowała złowić kolorowe rybki. Z tyłu kompleks domków na palach i ja leżący na bielutkiej plaży z licznymi fragmentami koralowców- raj! Tylko, że i samym leżeniem też człowiek może się zmęczyć. Zapragnąłem jakiejś atrakcji ruchowej i tu z pomocą przeszedł mi właściciel mojego hoteliku, który organizował wycieczki wokół wyspy. Jak usłyszałem ceny, a Malediwy są krajem bardzo drogim, uznałem, że jedyną atrakcją ruchową będzie moja kąpiel w oceanie. Jednak warto się targować. Zaoferowałem mu za 2 wycieczki 40 dolarów amerykańskich (jedna kosztowała ok. 60$)- zaryzykować można wkońcu mnie nie zje. Oczywiście pokazał mi twarzą swoje zadowolenie. Z transakcji wyszły nici ale już następnego dnia rano oznajmił mi, że za 50$ mogę jechać z Koreańczykami na delfiny, żółwie morskie i nowotrzorzącą się wysepkę, na co oczywiście przystałem. Potem dowiedziałem się, że moimi „ukrytymi” sponsorami byli owi Koreańczycy bo właściciel hotelu zainkasował od nich po 150$ od osoby! Ponieważ z delfinami już kiedyś pływałem i widząc ponad setkę wyskakujących ryb zdecydowałem się na asekurację z łodzi wszystkich uczestników wycieczki. Na pływanie po rafie koralowej z żółwiami jednak nie trzeba było mnie namawiać- właściwie to pierwszy wskoczyłem do wody. Rafa koralowa niestety, zresztą jak w innych regionach świata zanika. Gdzieniegdzie pływały Nemo. Za to królowały żółwie morskie, piękne, okazałe. Dla mnie to było nowe doświadczenie pływać tuż obok tych gadów, dotknąć ich w ich naturalnym środowisku. Kolejny raz zdałem sobie sprawę jak piękny jest świat! Pewnie wielu z was powie: a co tam takiego nadzwyczajnego pływać z żółwiem, ale dla mnie to było takie małe spełnienie podróżniczych marzeń. Do łodzi wszedłem ostatni i jeszcze długo spoglądałem na taflę wody pod którą przepływały żółwie. Kilkumetrowa wysepka- właściwie to dopiero wał piachu, pozbawiony roślinności był koleją atrakcją wycieczki przeznaczaną na lunch i leżakowanie.
W drodze na lotnisko postanowiłem jeszcze kilka godzin spędzić w Male, stolicy. Wspomniałem już o ogromnym tłoku, wąskich uliczkach. Manie zachwycił w mieście targ tuż przy porcie gdzie mogłem po odgadać wiele różnokolorowych ryb żyjących w tych wodach włącznie z rekinami i pokaźnych rozmiarów tuńczykami. Kolorowe stragany z owocami z których zapełniłem dwie reklamówki moimi ulubionymi rambutanami. Tutaj też spróbowałem tradycyjnej malediwskiej rybnej zupy garudhija, której głównym składnikiem jest mięso tuńczyka. Na wyspie jest tylko jedna malutka plaża miejska gdzie wieczorem szczególnie młodzież gromadzi się by podziwiać spektakularne zachody słońca. Niestety ten piękny raj boryka się z wieloma problemami. Problemem jest szczególnie woda- i to nie ta słodka, która dzięki obfitym opadom deszczu jest gromadzona w dużych cysternach ale ta morska. Niestety z roku na rok wysokość tafli oceanu indyjskiego idzie do góry. Z roku na rok coraz wyżej a najwyższy punkt na Malediwach wznosi się zaledwie na 2m ponad lustro wody. Rząd prosi o pomoc ale ta nie przychodzi. Budowane sztuczne falochrony na niewiele się zdadzą w zderzeniu z naturą! Samą stolicę i większe wyspy otoczono takimi wałami a inne jak chociażby moja Guraidhioo są zdane na siły natury. Malediwy powoli i co muszę ze smutkiem przyznać, za kilka najbliższych pokoleń ludzkich znikną z map świata. W 2004 roku tsunami spowodowało, że większość malediwskich wysp znalazło się pod wodą- wielu ludzi się utopiło.
Innym problemem są śmieci! Niestety za ich tony odpowiadamy my- turyści! Miejscowi dali by sobie radę z tym problem ale masowa turystyka przyczyniła się do pojawienia się tu produktów przywożonych w plastikowych opakowaniach, plastikowych butelkach, metalowych puszkach. My turyści tego nie widzimy bo chwile pobędziemy i wrócimy do naszych domów a mieszkańcy pozostaną z tymi odpadami po nas. W okolicy Male utworzono specjalną sztuczną wyspę na którą zwożone są śmieci z wielu nawet najodleglejszych wysp- niestety śmieci wciąż przybywa i przybywa. Oczyszczalnie ścieków nie wyrabiają się z oczyszczaniem i wiele fekaliów trafia prosto do wody, które przyczyniają się do obumierania rafy koralowej.
