Kilka tygodni temu odkryłem że nieopodal mojego domu przechodzi szlak Świętego Jakuba. Mistyczna droga która pociąga na swój szlak tysiące ludzi którzy podążając nią wypraszają dla siebie łaski u Boga. Dziesiątki razy przechodziłem ten fragment drogi wraz ze swoim psem. Wiedziałem, że ów szlak prowadzi przez Kraków. Niejednokrotnie widziałem również ludzi podążających tą drogą jako pielgrzymów podpierających się kijami na których wisiała charakterystyczną muszla, symbol Camino. Zacząłem trochę czytać na jej temat i zapragnęłam udać się również w taką sakralną podróż. Nigdy nie byłem nawet na pielgrzymce do Częstochowy, które u nas w Polsce są dość popularne, szczególnie w okresie letnim a co dopiero wybrać się w kilku tysięczną wędrówkę przez niemal całą Europę. Znalazłem jednak szlak biegnący od Porto w Portugalii do Santiago de Compostela mierzący około 100 km, który jest jednym z najbardziej popularnych szlaków wiodących do grobu św. Jakuba. Postanowiłem bliżej przyjrzeć się temu szlakowi i stwierdziłem, że jest szansa przy mojej kondycji abym w przeciągu tygodnia czasu pokonał ten odcinek. Zaplanowałem właściwie każdy dzień z noclegami, miejscami postoju itp. Niestety świat kusi mnie innymi propozycjami i cały czas Camino odkładałem na później.
Przeglądając portale rezerwacyjne biletów lotniczych natknąłem się na lot na trasie: Katowice -Londyn -Santiago de Compostela w obie strony na weekend w cenie niespełna 200 zł. Była to bardzo korzystna oferta z której postanowiłem skorzystać. Mimo, że pogoda w marcu w Santiago de Compostela przynajmniej według prognoz nie była najlepsza to jednak postanowiłem choćby nawet pod parasolem zobaczyć to święte miejsce. Ale żeby chodź w maleńkim stopniu doświadczyć pielgrzymowania Camino postanowiłem, że z lotniska pokonam na piechotę 15 km do katedry i grobu Świętego Jakuba. Jak zaplanowałam tak uczyniłem. Do Santiago dotarłem bardzo późną nocą bo około 23:00 w piątek. Znalazłem nieopodal lotniska u prywatnego właściciela możliwość noclegu. Gospodarz nie tylko że udzielił mi tutaj noclegu ale również, wiedzą że przyleciałem tak późno przygotował mi również kolację. Następnego dnia rano rozpocząłem swoją wędrówkę ostatnio odcinkiem Camino. Trasa najpierw wiodła wzdłuż głównej ulicy przy której nie było nawet chodnika więc większość trasy pokonałem idąc drogą, którą co chwila mijały samochody i autobusy. Musiałam schodzić na trawiaste pobocze. Ten odcinek nie był klasyczną drogą św Jakuba ale aby wkroczyć na wyznaczony szlak musiałem ten odcinek pokonać w taki sposób. Po około 3 km wszedłem na właściwy szlak. Co prawda w większości była to droga asfaltowa ale nie podążały nią samochody a jeżeli już jakiś przejechał to jakiegoś lokalnego gospodarza. Jak na warunki hiszpańskie temperatura mnie nie rozpieszczała bo było o tej porze dnia dość zimno. Rozgrzewam się energię własnego ciała.

Marzyła mi się droga wśród pól nie pokryta asfaltem i po kilku kilometrach wędrówki rzeczywiście taka droga stała się moją rzeczywistością. Nie miałam kija do podpierania ani kijków do nordic walkingu ale na mojej piersi zawisła muszla św Jakuba którą zakupiłem u mojego gospodarza u którego nocowałem. Niestety na szlaku oprócz mojej osoby nie spotkałem żadnego pielgrzyma. Udało mi się jednak znaleźć kilka drzew na których zawisły buty wędrowców. Jest to jeden ze zwyczajów pątników którzy pozostawiają swoje buty na pamiątkę swojej wędrówki tym szlakiem. Prawdopodobnie wiele z nich pokonało dziesiątki jak nie setki kilometrów i mają swoją historię zapisaną w podeszwach zawisłych butów. Ja choćbym chciał sprostać temu zwyczajowi, to nie było to realne bo do Santiago wziąłem ze sobą tylko jedną parę butów. Po raz pierwszy sylwetkę strzelistej katedry Santiago de Compostela ujrzałem niespełna 5 km przed miastem. Miałem wrażenie, że wstąpił we mnie nowy duch który dał mi jeszcze większego powera w nogach i jeszcze szybciej podążyłem w jej kierunku. Droga ta była łatwa bo schodziła cały czas w dół, dopiero gdy wszedłem do miasta, wąskie uliczki podążały ku górze. Byłem dość głodny ale postanowiłem że najpierw osiągnął swój cel, ten duchowy a dopiero zaspokoję ten cielesny. Mimo że była 11:00 w sobotę no uliczka miasta prawie nie było ludzi. Pierwsi restauratorzy i sklepikarze dopiero otwierali swoje lokale. Restauratorzy wystawiali pierwsze stoliki a sklepikarze wyciągali przed lokale stojaki z magnesami. Wkońcu po niemal trzech godzinach drogi przekroczyłem próg katedry Świętego Jakuba. Była godzina 11:00 i rozpoczynała się właśnie Msza święta. Czy można sobie wyobrazić lepszy koniec swojego pielgrzymowania jak Mszę? Zupełnie tego nie zaplanowałem. Miałam wrażenie jakby to sam Święty Jakub mi to zaprogramował. We mszy uczestniczyło zaledwie 16 osób i raczej nie byli to pielgrzymi a zwykli starsi mieszkańcy miasta. Msza trwała zaledwie 20 minut. Po zakończonym nabożeństwie udałem się do krypty pod prezbiterium w której w niewielkim sarkofagu spoczywają szczątki Świętego Jakuba. Sama bazylika nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, albowiem w Polsce wiele kościołów jest znacznie bogato wyposażona niż ta w której byłem. Jedynym bogactwem sztuki i złocenia było prezbiterium z figurą Świętego Jakuba. Pozostała część bazyliki to przede wszystkim surowe, nie ozdobione ściany skalne. Obsługa sanktuarium nosi specyficzne stroje niczym z epoki średniowiecza. Nawet pieniądze na ofiarę zbiera się do specjalnych sakiewek wykonanych z materiału. W bazylice uwagę zwraca wielka kadzielnica tzw. Botafumeiro, które tylko w Wielkie Święta (ponoć też w piątki) jest wykorzystywana podczas nabożeństw lub na specjalne zamówienie przybyłych grup pątników. Ja tylko miałem możliwość zobaczenia takiego pokazu na Internecie gdzie rozhuśtana botafumeiro rozprowadza dym kadzideł po całej katedrze.. Większość pątników po zakończonym wizycie w katedrze udaję się do oficyna de Acogida al. Pelegrino, biura, gdzie składa się specjalne paszporty Camino na podstawie których można uzyskać „certyfikat pielgrzyma drogą Świętego Jakuba”. Żeby taki certyfikat otrzymać trzeba na własnych nogach pokonać i mieć udokumentowane odpowiednią ilością pieczątek na przykład z miejsc noclegowych, na trasie co najmniej 100 km. Moje kilka tysięcy km przymierzone samolotem i ostatnie 15 km na piechotę w żaden sposób nie kwalifikowany się do otrzymania takiego certyfikatu. Przyznaję że w swoich pamiątkach chciałbym posiadać taki certyfikat ale nawet te moje 15 km nie były po to, by dostać kawałek papieru a miały charakter duchowy z pewną intencją, którą zachowam dla siebie.
Mimo wszystko i tak zdecydowałem się zaryzykować i udałem się do tego biura w celu uzyskania choćby jakiegoś błogosławieństwa na papierze. Po drodze spotkałem księdza który odprawiał mszę i poznał mnie i zapytał skąd jestem i był bardzo zadowolony, że z tak odległego miejsca ktoś przeszedł. Nie przyznałem mu się, że pokonałem tylko ostatnie 15 km. W biurze oznajmiono mi, że jedynie certyfikat mogą dostać osoby, które mają paszport z udokumentowanymi noclegami i niestety nie ma żadnych błogosławieństw. Dla pocieszenia wręczono mi jedynie maleńką muszle na której widnieje krzyż Świętego Jakuba. Dobra i taka pamiątka z mojej pielgrzymki. Skoro zaspokoiłem już mój głód duchowy postanowiłem w końcu coś zjeść. To był mój pierwszy posiłek tego dnia, dlatego że śniadania rano nie jadłem, więc cała moja Camino była jeszcze dodatkowo podparta postem. Teraz postanowiłem sobie to jednak wynagrodzić. W samym centrum, choć była bardzo duża ilość knajpek to większość posiadała tylko napoje typu kawa lub ciasto lub pizza. Ja chciałam jednak zjeść coś bardziej konkretnego. Wiele restauracji w samym centrum specjalizuje się w potrawach frutti di mare ale te też nie były dla mnie satysfakcjonujące. Kilka restauracji miało w swojej ofercie potrawy mięsne ale ich cena odstraszyła mnie skutecznie. Postanowiłem jednak udać się w kierunku zarezerwowanego wcześniej hotelu już poza ścisłym centrum miasta. Tam udało znaleźć mi się restauracje z dużo niższymi cenami i z menu które mnie satysfakcjonowało. Dopiero po napełnieniu swojego brzucha udam się do hotelu. Hotel był trzygwiazdkowy z dużym małżeńskim łożem, łazienkom i telewizorem. Mogłem w końcu odpocząć. Jednak kto mnie zna to wie, że za długo nie poleżę. Na mapach Google znalazłem szlak prowadzący na najwyższą górę w okolicy z której roztacza się przepiękny widok na cały Santiago de Compostela. Mowa o Monte Pedroso. Postanowiłem się tam wybrać. Szlak zakładał 2 godzinną wędrówkę w jedną stronę a było już dość późno bo zbliżała się godzina 16:00 a słońce tutaj w marcu zachodzi w okolicach 19:00 więc zdawałam sobie sprawę, że mogę wrócić już nocą do hotelu. Ale noc mi nie straszna. Przed wyjściem wypiłem sobie jeszcze podwójne espresso co by zwiększyć dodatkowo mojego Powera. Szło mi się bardzo dobrze i jak zwykle żywej duszy wokół mnie, dopiero nieopodal szczytu spotkałem kilka osób. Góra liczy 456 m npm i rzeczywiście widok z niej jest przedni. Na szczycie znajduje się wieża nadawcza a obok kilkumetrowa kaplica kończąca Drogę Krzyżową prowadzącą z Santiago (każda stacja to smukły, betonowy krzyż). Ostatni odcinek drogi jest szlakiem kamienistym ale na szczyt można też wyjechać odcinkiem drogi asfaltowej i kilka samochodów zobaczyłem na prowizorycznym parkingu. Niestety ku mojemu zdziwieniu nie wszyscy przybywają tu w celach sakralnych- w pobliskich krzakach swoje okazałości wystawiał dewiant. Po półgodzinny leniuchowaniu na granitowych skałach obserwując zachód słońca ruszyłem w drogę powrotną a za mną wspomniany już „wystawca”, który jednak wsiadł do pierwszego przyjeżdżającego w mieście autobusu.
Nocą centrum Santiago wymiera. O 22.00 na głównym placu przed katedrą było kilka osób. Nawet kafejki były już pozamykane. Od 22 nie kupisz w sklepie alkoholu w tym nawet piwa- prohibicja. Poza centrum życie nocne toczy się jak w każdym innym dużym mieście. Pootwierane kluby nocne z głośną muzyką. Tu z kupnem alkoholu nie ma problemu. Hiszpanie lubią się bawić. Ja jednak po tak intensywnym dniu zapragnąłem już tylko wygodnego łóżka tym bardziej, że noc nie była zbyt długa- o 5 rano pobudka i wyjazd na lotnisko skąd przez Londyn powróciłem do Polski.
I jeszcze na koniec: Tą podróż na długo zapamiętam jeszcze z innego powodu. Otóż przy powrocie z Wielkiej Brytanii w Polsce należało zrobić obowiązkowy test covid aby uniknąć 7 dniowej kwarantanny. To, że w Londynie miałem tylko transfer lotniskowy w żaden sposób nie zwalniało mnie z wykonania tego testu. Test zrobiony na lotnisku dał w moim przypadku wynik nierozstrzygający zaś następnego dnia otrzymałem niestety pozytywny wynik testu covid. Dla mnie był to bardzo zaskakujący wynik bo żadnych objawów covid nie miałem i do zakończenia kwarantanny i izolacji żadne symptomy tej choroby się u mnie nie pojawiły.